Przejdź do treści

Lourmarin rok poźniej

    Lourmarin to urocze miasteczko. W zasadzie jest tu jedna główna uliczka przy której mieszczą się kafejki, restauracje, pizzeria, a w dni targowe – oczywiście rynek.

    Byliśmy na nim rok temu. Staraliśmy się zaczynać nasze wizyty na rynkach z samego rana, aby uniknąć tłumów. Nie zawsze nam się to udawało, bo po godzinie wędrówek przy straganach ludzi przybywało w zastraszającym tempie.

    Do Lourmarin trafiliśmy również w tym roku podczas kolejnej podróży do Prowansji, ale jakaż to odmienna była wizyta. Nocowaliśmy w centrum miasteczka, więc mieliśmy możliwość przejść się jego uliczkami późnym popołudniem, zaraz kiedy tu dotarliśmy. Był maj, więc oprócz mieszkańców i nas nie widać tu było turystów. Kafejki świeciły pustkami, a w restauracjach, których jest tu bardzo dużo jak na tak małą miejscowość, praktycznie nie było ludzi.

    Tylko w jednej pizzerii był tłum i brak wolnych miejsc. Zamówiliśmy stolik i poszliśmy do naszego pokoiku, który mieścił się w budynku położonym naprzeciwko knajpki.

    Skoro nasze indywidualne podróże samochodem związane są ze smakiem wina, to czekając na wolny stolik w pizzerii, nie mogło go zabraknąć! Przy kieliszku czerwonego, tym razem, wina podziwialiśmy przedmioty zgromadzone przez właścicielkę w naszym pokoju. Był to piękny XVI wieczny budynek, jeden z trzech najstarszych w Lourmarin.

    W pizzerii poznaliśmy francuskie małżeństwo,z którym bardzo szybko przy kieliszku wina udało nam się zaprzyjaźnić.  Opowiadali nam  różne historyjki związane z turystami , których natarczywość w codziennym życiu bywa irytująca. Zapraszali nas do Prowansji zimą, najlepiej w styczniu, abyśmy mogli poznać uroki hulającego tu wtedy wiatru zwanego „mistral”. Twierdzili, że jeśli kocha się Prowansję, to nie tylko latem. Trzeba ją poznać i pokochać w również mniej sprzyjającej aurze.

    Następnego ranka wybraliśmy się na rynek. Turystów jeszcze nie było, tylko mieszkańcy, którzy mieli czas, aby serdecznie się przywitać z napotkanymi znajomymi i oczywiście poplotkować.

    Wiecie jaką frajdę sprawiło nam spotkanie na ryneczku i rozmowa z naszymi znajomymi z knajpki! Czuliśmy się prawie jak „tubylcy”.

    Agnieszka